Mówiliśmy już, jak bardzo uwielbiamy sesje narzeczeńskie? Z każdym kolejnym spotkaniem z Wami tylko utwierdzamy się w tym przekonaniu. To był jeden z tych najgorętszych (rekordowych!) czerwcowych weekendów, gdy na widok termometru człowiek przeciera oczy ze zdumienia (ile???!!!). Alę i Kubę zobaczyliśmy na żywo dopiero na sesji, ale szybko okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Współpraca z nimi to była czysta przyjemność. Naturalni, szczerzy, spontaniczni, zabawni, a do tego diabelnie atrakcyjni, młodzi i baaardzo
w sobie zakochani – no wypisz, wymaluj idealni klienci dla każdego fotografa!!!

Sesję zaręczynową poprzedziło planowanie za pośrednictwem wiadomości. Mamy wrażenie, że są dwa typy klientów – jedni zdają się na nas
i dają nam pełną swobodę (to zwykle ci zabiegani), inni chcą być w pełni zaangażowani w proces i lubią ustalać wszystkie szczegóły. Obie postawy są jak najbardziej w porządku. W końcu jesteśmy tu dla Was i chcemy, żeby sesja była skrojona na Waszą miarę, zgodna
z oczekiwaniami i możliwościami. I jak najbardziej… Wasza. Od samego początku wiedzieliśmy, jak bardzo Ali i Kubie zależy na jak najlepszych efektach i postanowiliśmy zrobić co w naszej mocy, by nie zawieść tych oczekiwań. Na polu lawendy pojawiliśmy się przygotowani od a do z i uzbrojeni w gadżety (przywieźliśmy nawet różowe i fioletowe makaroniki z cukierni Karpicko, które zostały komisyjne pochłonięte tuż po sesji) … i w drabinę.

Lawendowy to przewodni kolor ich ślubu (pobiorą się już we wrześniu), stąd to nietypowe miejsce. No dobrze, może i nie jest to Prowansja, ale w Lawendowych Zdrojach można poczuć jej klimat. A jak tu pachnie!!! Specjalnie wybraliśmy porę tuż przed zachodem słońca, gdy świat tonie w miodowym blasku i jest trochę jak w bajce. A skoro o bajkach mowa, to nie możemy nie wspomnieć o piosence. Pojawiła się
w idealnym momencie i tak pięknie uzupełnia obrazy! W Polsce chyba nie jest tak dobrze znana jak w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych, a szkoda, bo jest piękna i łatwo wpada w ucho. Ostrzegamy, działa tak kojąco na duszę, że może silnie uzależniać… Przesłuchaliśmy ją chyba ze sto razy! Dacie wiarę, że ta folkowa kołysanka pochodzi z XVII wieku?! Nie moglibyśmy chyba znaleźć lepszego muzycznego tła dla naszej słodkiej lawendowej sesji i jej uroczych bohaterów…

“Lavender’s blue, dilly dilly, lavender’s green,

When I am king, dilly dilly, you shall be queen:

Who told you so, dilly dilly, who told you so?

Twas mine own heart, dilly dilly, that told me so…”

play_circle_filled
pause_circle_filled
Lavenders Blue - Opus
volume_down
volume_up
volume_off
en_USEnglish